Solid Snake Simulator 2009 - Recenzja Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty HD Edition [PSV]
Na pewno każdy z was ma taką grę, bądź serię dla której mógł by sprzedać duszę, kupować rożne edycje tej samej gry, pochłaniać intrygującą fabułę nocami, by nie móc rano wstać, a co najważniejsze mógł do tej jedynej. Ja tak mam z serią Metal Gear, serią która pod żadnym względem nie może nudzić, serią, dla której kupuję nic nie wnoszące HD Remastery. Ostatnio w ramach urodzin PS Vity (i przy okazji moich) dostałem Metal Gear Solid HD Collection, w którego skład wchodzą wersja Substance Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty i wersja Subsistance Metal Gear Solid 3: Snake Eater działające w wysokiej rozdzielczości i
Po włączeniu kolekcji HD wita nas ekran wyboru między dwoma wyżej wymienionymi częściami. Przy każdej jest pokazany są lata w których rozgrywa się fabuła i nazwa operacji, jaka wtedy trwała. Po wybraniu którejś z gier dostajemy krótki opis fabularny tej gry. Dobra, fajnie ale zajmijmy się drugą częścią gry. Po jej włączeniu odpala się długie (jak na japońskie gry przystało) intro ukazujące misję Solid Snake'a na tankowcu i przy okazji wymieniające nazwiska producentów i aktorów głosowych. Po intrze jesteśmy w stanie zobaczyć menu łudząco podobne do tego z pierwszego Metal Gear Solid. Podobna muzyka, podobny Snake i tło w ogóle. Stamtąd możemy dorwać się do misji fabularnych wczytując zapis, bądź zaczynając nową grę, są tam również standardowo opcje, tryb misji w Wirtualnej Rzeczywistości i różne dodatki.
Początkowo akcja gry rozgrywa się w roku 2007, dwa lata po incydencie Shadow Mosses. Solid Snake działający w grupie Philanthropy (organizacja zapobiegająca powstawaniu nowych Metal Gearów z pomocą Hala Emmericha (Otacona - tą ksywka zna więcej osób) dowiaduje się, że na tankowcu przypływającym akurat przez rzekę Hudson prawdopodobnie znajduje się prototyp nowego Metal Geara o nazwie Ray strzeżony przez Marines. Zadaniem naszego komandosa jest zatem zinfiltrować tankowiec, przekonać się czy Ray istnieje, a jeśli tak to przy okazji zrobić jej zdjęcia. Na miejscu okazuje się, że Marines nie dają sobie rady, a cały tankowiec przejęli rosyjscy najemnicy walczący pod czujnym okiem znanego fanom pierwszej części Revolver Ocelota. Z tym faciem jest niemały problem, bo straciwszy rękę po spotkaniu z Gray Foxem przyszył sobie rękę drugiego z klonów Big Bossa (pierwszym był Solid Snake), Liquid Snake'a który zaczyna powoli przejmować nad nim kontrolę. Po jakichś trzech godzinach klimatycznej gry, z pewnego powodu Snake prowadzić już dalszych działań, a my przejmujemy kontrolę nad Raidenem - początkującym agentem FOXHOUND, który ma za zadanie odbić oczyszczalnie ścieków Big Shell, którą przejęli terroryści nazywający siebie tytułowymi Synami Wolności. Wśród nich pojawiają się takie postaci, jak tajemniczy Vamp (po nazwie możecie się domyślać, kim jest), Fortune, której kule się nie imają, czy też trzeci klon Big Bossa - Solidus Snake. Ci grożą wysadzeniem Big Shell, zabiciem przebywającego tam prezydenta Ameryki i przy okazji odpaleniem Bomby Atomowej w stronę USA. Po przeczytaniu części o incydencie Big Shell pewnie zastanawiacie się, że skoro usunęli nam Snake'a, głównego bohatera serii, to kampania Raidena musi być wiele krótsza. Niestety, nic bardziej mylnego. Historia Raidena, jest wiele dłuższa co czyni go głównym bohaterem zostawiając Snake'a jako prolog do całej historii. Wszystko byłoby ok, gdyby nie charakter naszego żółtodzioba. Ten jest lalusiowaty, ma głos podchodzący pod kobiecy, wszystkiego trzeba uczyć go od nowa, prawdopodobnie jest metroseksualistą, takim typowym Japenese Modern Men, a w nim najbardziej denerwuje jego dziewczyna dzwoniąca do niego co chwilę (podczas misji :P). Na dodatek okazuje się, że jego fabuła jest strasznie podobna do tej Snake'a z pierwszego MGSa (wynik lenistwa, ale za to nieźle tłumaczony fabularnie). Niestety chociaż pod względem postaci, wydarzeń i tak dalej jest to czyst MGS z PSXa, nie jest już taka podobna klimatem. Hideo wszystko zepsuł stawiając Raidena na Big Shell w dzień. Oczywiście nadal mamy MGSowy, futurystyczny klimat, ale nie wpływa on tak na psychikę jak genialny prolog Snake'a, albo jak jego zawitanie na Shadow Moses. Na dodatek fabuła jest zagmatwana, a raczej jej końcówka - o ile znając angielski przyjdzie nam rozumieć całą grę i uśmiechem łykać każdą ciekawą informację, to wszystko zniszczą ostatnie trzy godziny poprzez napływ informacji, a to zmusi nas do głębszej interpretacji tego co widzimy na ekranie, ale mi się to spodobało, bo dodało to coś nowego do już dobrej fabuły.
Gierka wyglądała dobrze już na Playstation 2, bo Kojima Productions wycisnęło z tej konsoli ostatnie soki (tak myśleliśmy przed Metal Gear Solid 3). Wrażenia robiły wybuchy, deszcz, modele budynków jak i postaci, najładniej wyglądały twarze i włosy, który fajnie falowały, co było widać u takie długowłosego blondaska, jak Raidena. Chociaż Kojima to wszystko osiągnął poprzez umieszczenie gry w większości w zamkniętych otoczeniach z równą powierzchnią. Jak wiadomo nawet na kieszonce dopisek HD zobowiązuje, więc dodatkowy antyaliasing jest obecny i sprawia że gra nie wygląda źle, a zwłaszcza na małym ekranie Vity. Do tego gra jest wiele bardziej płynniejsza sięgając w zamkniętych pomieszczeniach nawet 60 klatek, a w tych otwartych w większości do nadal płynnych 30 FPSów nawet przy ostrym deszczy z prologu na tankowcu. Zdarzały się jedna ściny i to przez duże ś np. kiedy weszliśmy w jakąś minę, która powodowała wybuch wszystkich dookoła tworząc niezły pokaz slajdów zakończony efektowną śmiercią (wspomniałem że wybuchy robiły wrażenie).
Co by tu powiedzieć o muzyce w Sons of Liberty? Może to że ta jest tak świetna jak soundtracki wszystkich części z serii. Wszystkie utwory przywodzą mi na myśl filmy akcji, jak i te szpiegowskie z początków tego milenium (nie te o Bondzie, patrz: MGS 3). Skradając się mamy głównie jakiś budujący tajemniczą atmosferę futurystyczny motyw, a gdy tylko nas wykryją muzyka zaczyna nabierać tempa, a my stresu (uciec nie tak łatwo) i to wtedy właśnie przychodzi nam czuć już to, co czuliśmy w Metal Gear Solid na PSOne. jedynym problemem był dla mnie brak muzyki, która grała podczas alarmu w tym pierwszym MGS, bo przecież jest to najlepszy utwór w grze, który bije na głowę ten alarmowy z MGS 2. Ale mimo to jest bardzo dobrze, a gra pod tym względem poziom serii. Z głosami postaci nie jest gorzej. Bardzo dobrze nakreślają one charaktery postaci i bardzo do nich pasują. Na przykład Raiden ma głos [tak jak mówiłem] podchodzący pod kobiecy, który pasuje do jego wyglądu i zachowania, Olga ze swoim głosem jest taką typową rosyjską najemniczką, a głos i wygląd Vamp potrafi wywołać ciarki na plecach, gdy ten zabiera nam sprzed oczu kolejne ofiary (za co Raiden nienawidził go do "czwórki"). Najlepszy z tego wszystkiego jest Solid Snake, któremu głos podkładał sam David Hayter, który wyrobił sobie u szacunek wśród fanów serii.
Razem z nazwą Substance dochodzą nam dodatkowe tryby. Pierwszym z nich są definitywnie najlepsze VR Missions dziejące się w wirtualnej rzeczywistości dodane już kiedyś w Metal Gear Solid Integral. Są to krótkie zadania polegające na albo to przejściu przez dany korytarz niezauważonym, albo to wybiciu wszystkich po cichu, albo też to wszystko, ale w pierwszej osobie. Wspomnę też, że jest wiele trudniej niż w VR z pierwszej części.
Kolejnym dodatkiem są misje Snake Tales opowiadające o perypetiach Solid Snake'a na Big Shell (jest to częściowa rekompensata za nieobecność Snake'a w podstawce). Tam niestety nie mamy już świetnie wyreżyserowanych cutscenek, a cała fabuła jest pisana. Choć na początku możemy myśleć że jest opowieść zgodna z główną fabułą gry, to późniejsze sceny, jak i obecność Meryl (MGS1) świadczą już o tym że ten tryb jest dla serii niekanoniczny. Ale mimo to grało mi się fajnie i tego typu rekompensata mi odpowiada.
Do tego wszystkie dochodzi też Boss Survival, czyli walkę ze wszystkimi bossami po kolei. Haczyk jest jeden: za jaką ilością życia pokonacie jednego bossa, z taką przychodzi nam walczyć z kolejnym. Nie wyobrażam sobie grania w ten tryb na normalnym poziomie trudności, dla mnie to czarna magia.
Do tego mamy takie tryby jak: Photo Album, w którym oglądamy zdjęcia zrobione przez nas w grze, Dog Tag Viewer, w którym oglądamy zdobyte nieśmiertelniki i Casting Theater, w którym możemy obejrzeć najważniejsze cutscenki i, najlepsze, zamienić dane postaci na inne. Dużo tego wszystkiego, czyż nie?
Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty w wysokiej rozdzielczości mnie nie zawiodło. Dostałem, jak na Metal Geary przystało, strasznie dużo contentu. Gameplay, chodź podobny do tego z Metal Gear Solid, dalej daje sporo frajdy swoimi usprawnieniami, grafika już wtedy była ładna, a teraz w HD na małym ekraniku Vity jest jeszcze ładniejsza. Udźwiękowienie oczywiście też jest świetne (brak mi tylko "Encounter" pierwszego MGSa) w każdej chwili, a do tego dochodzi David Hayter, który swoim chrypkowatym głosem wymiata. Najważniejsza oczywiście jest fabuła, która swoją złożonością potrafi nieźle zakręcić i zmusza do interpretacji. Do tego dochodzi mnóstwo dodatkowego contentu z wersji Substance. Ciężko mi tak naprawdę wymienić minusy. Bo co? Bo Raiden? Bo otoczenie monotonne? Bo wiele podobieństw względem pierwszej części? Ta gra jest po prostu growym królem do którego będę wracał nieraz i nic mi tego zdania nie zaburzy.
P.S. Nie zapomnę momentu kiedy prezydent złapał Raidena za krocze, by przekonać się jakiej ten jest płci.
+ Interesująca fabuła
+ Cutscenki jak zawsze dają radę
+ Klimat prologu
+ Muzyka wpada w ucho
+ Świetne głosy postaci (David Hayter)
+ Grafika w HD na ekranie Vity jest piękna
+ Wiele dodatkowych trybów i ciekawych opcji
+ Tryb FPP
- Lalusiowatość Raidena
- Lokacje biją monotonią
- Kampania Raidena, choć nadal klimatyczna, została z tej filmowości lekko wyprana
Ocena: