Grand Theft Auto - trzy magiczne wyrazy tworzące nazwę kontrowersyjnej serii gier. W grach tych jesteśmy początkującym (bądź też nie) gangsterem. Gra w 2001 roku zabłysnęła pełnym 3D i otwartym światem. Potem było jeszcze lepiej... Powstało klimatyczne Vice City, następnie San Andreas. Nagle twórcy zaatakowali Handheldy tworząc recenzowane już GTA Advance i Liberty City Stories i jeszcze jedną grę o której dzisiaj nie napiszę.
GTA: Liberty City Stories zostało stworzone w 2005 roku przez Rockstar North i Rockstar Leeds, a wydane przez Rockstar Games. Gra została wydana tylko na PSP, by potem skonwertować ją na PS2. Jak każda gra z serii, jest strzelanką z otwartym światem.
Przejdę do menu... Już na początku widzimy cutscenkę wprowadzającą do gry. Dopiero później możemy ujrzeć menu. A w menu mamy do wyboru opcje: Map (mapa), Brief (cele dotyczące misji), Game (tam możemy wczytać grę, zagrać od nowa i usunąć zapis), Stats (statystyki, o których powiem później), Controls (sterowanie), Audio (zmiana głośności i słuchanie radia), Display (jasność, napisy itd.) i Multiplayer (o tym później).
Rozwinę fabułę. Jest rok 1998. Toni Ciprani powraca do miasta po przymusowych wakacjach. Po powitaniu z szefem mafii. Okazuje się że Toni musi pracować dla Vincenzo (pieska, lizusa czy jak tam go zwać). Toniemu to się nie podoba . Później zleca mu zadania alfons JD O'Toole, Donald Love, Leon McAffrey, Maria Latore, czy nawet jego własna matka. Kojarzą wam się niektóre nazwiska? To znaczy że graliście w GTA III.
Oprawa graficzna zaskakuje. Choć teraz ktoś mógł by się kłócić że Vice City Stories jest lepsze. Gra jest w pełnym 3D i zaskakuje teksturami (choć niektóre ledwo uchodzą). Mimika twarzy też jest odpowiednia. Ciekawe, jakby to wyglądało z antialisingiem...
Audio zawsze było ważne w GTA. Aktorzy zaskakują wypowiadanymi kwestiami. Gorzej z radiem. Pamiętacie jak w GTA III w Flashback FM leciał soundtrack ze Scarface'a? Tutaj jest gorzej. Niektóre utwory potrafią zapaść w pamięć, ale to tylko niektóre. Głosy otoczenia są średnie, ale tak jest od GTA III.
Właśnie doszedłem do najważniejszego aspektu gry. Gra jest grywalna nawet dzisiaj. Prócz misji (około 75) są jeszcze zadania poboczne, których zaliczenie jest wymagane do ukończenia gry w stu procentach. Od dostawcy pizzy, przez taksówkarza po ukryte paczki. W grze możemy dostosować naszą postać. Mamy do wyboru około 10 kombinacji... Właśnie... Kombinacji. Pamiętacie San Andreas i dowolne wybieranie danej części garderoby? Co do innych możliwości, to jest w miarę dobrze. Ale nie ma samolotów, helikopterów, nie można pływać. Większość została naprawiona w VCS, ale jeśli by na to patrzeć przez pryzmat San Andreas, to jest źle.
Gra jako pierwsza z serii zawiera Multiplayer. Możemy grać z sześcioma graczami naraz korzystając z usługi ad-hoc. W grze nie musimy być Tonim, a np. Marią. Postacie odblokowuje się poprzez kończenie misji w trybie dla jednego gracza. Z trybów gry mamy do wyboru Liberty City Survivor (Przetrwanie), Protection Racket (przejmowanie bazy), Get Stretch (walka o samochody) itp.. Więcej nie ma do pisania, bo prócz innych trybów nic tu nie znajdziemy.
Podsumowując, GTA: LCS to pozycja dla każdego fana GTA jak i samych sanboksów. Gra jest bardzo dobra, choć VCS ją przebija. Jeśli jesteś posiadaczem PSP, a nie masz Liberty City Stories, to leć do sklepu...
+ GTA pełną gębą
+ Fabuła
+ Stacje radiowe mogą być
+ Znajdźki i zadania poboczne
+ Grafika
+ Ponad 70 misji
+ Multiplayer
- Ograniczenia względem San Andreas
- Do sterowania trzeba się przyzwyczaić
- Głosy otoczenia bez zmian
Ocena:
0 komentarze:
Prześlij komentarz